Jarosław Zabiełło w swojej wspominanej już pracy zatytułowanej Trójjedyny Bóg porusza między innymi sprawę ujętą w tytule, czyli – z jego punktu widzenia – filozoficzną konieczność istnienia Trójcy. Autor prowadzi rozumowanie w następującym kierunku: w związku z tym, iż Bóg jest miłością (1J 4:8), a miłość może przejawiać się tylko poprzez aktywne działanie w stosunku do innych osób, zatem gdyby przed stworzeniem świata Bóg był sam (w znaczeniu jednej osoby) zatem nie miałby kogo kochać. Nie mógłby zatem być źródłem miłości – a to jest sprzeczne z samą Jego naturą. Koncepcja trynitarna (trzy osoby istniejące wiecznie w jednym Bogu) usuwa ten problem – osoby będące w Trójcy mogły i mogą kochać się nawzajem przez całą wieczność. Stąd też, zdaniem autora, chociażby z tej racji należy wykluczyć unitarianizm. Myśl Jarosława Zabiełły nie jest nowa, pojawia się od czasu do czasu w pracach niektórych apologetów trynitarnych a swój początek zdaje się mieć w myśli średniowiecznego teologa i filozofa – Ryszarda od Św. Wiktora. Ks. Eligiusz Piotrowski opisuje tą koncepcję w następujących słowach:
„Jeżeli Bóg jest najwyższą miłością (która przynależy do bytu, będącego dobrem najwyższym), wówczas potrzebuje adresata swojej miłości, a więc (jak mówi Augustyn) kogoś, kto tę miłość przyjmie i na nią odpowie; miłość nie może istnieć bez wielości osób. Adresat boskiej miłości musi więc cechować się boską doskonałością, a ta przynależy jedynie boskiej Osobie (nie może to być więc stworzenie) […] W ten sposób zostaje zrodzony Syn, który staje naprzeciw Ojca”1
Argumentacja, którą posługuje się Jarosław Zabiełło oraz pewne grono współczesnych trynitarnych apologetów2, posiada jednak sporo luk. Zacząć należy od tego, że jeśli ktoś jest zwolennikiem „aczasowego” Boga, to jest Boga, który istnieje poza czasem, i u którego nie występuje chronologiczne następstwo zdarzeń, zmuszony będzie uznać, iż w tej koncepcji nie istnieje żadne wydarzenie dotyczące Boga, które można by umiejscowić „przed” stworzeniem wszechświata (a więc, między innymi, przestrzeni oraz czasu). Bóg nie jest bowiem niesiony przez strumień czasu i w związku z tym, nie ma u Niego „przed” i „po”, ponieważ wszystko dzieje się „teraz”. Konsekwencje takiego poglądu wydają się być dewastujące dla całej koncepcji konieczności istnienia wielości osób w Bóstwie, wymaganej rzekomo przez fakt posiadania przez Boga atrybutu miłości. Jeśli bowiem dla Boga wszystko dzieje się „teraz”, to nigdy nie było takiego czasu, w którym był On we wszechświecie sam, ponieważ z Jego perspektywy zawsze istniało, istnieje i będzie istnieć nie tylko Syn,3 ale także samo stworzenie! A zatem, przyjmując tezę o aczasowości Boga, dla Niego zawsze istniał żywy obiekt Jego miłości i to znajdujący się poza Nim samym. Warto zdawać sobie z tego sprawę, ponieważ koncepcja aczasowego Boga zdaje się dominować we współczesnym chrześcijaństwie. Jeśli zatem jakiś trynitarianin podpisuje się pod nią, to jednocześnie upada cała jego argumentacja oparta na „dowodzie filozoficznym”.
Załóżmy jednak, (całkiem słusznie zresztą), że Bóg jest faktycznie poza naszym stworzonym czasem, jednakże również u Niego występuje czasowość rozumiana jako miara następstw zdarzeń, jednak odmienna od tej, którą obserwujemy w jego dziele stworzenia.4 Czy proponowane wówczas wnioski o istnieniu wielości osób w Bogu jako konsekwencji posiadania przez Niego przymiotu miłości wydają się być słuszne? Szczerze w to wątpię.
Przede wszystkim, warto zwrócić uwagę na definicję miłości zaproponowaną nam przez Jarosława Zabiełłę. Pisze on:
“Czym jest miłość? Generalnie rzecz biorąc można stwierdzić, że miłość jest relacją między (co najmniej) dwoma osobami w której dobro tej drugiej osoby jest dla mnie wyższe od dobra mojego. Biblia jasno stwierdza w 1J.4:8, że “Bóg jest miłością” (grec. ho theos agape estin). Jako słowo miłość użyte jest tu greckie słowo agape oznaczające bezwarunkową miłość do drugich. […]
Jeśli zaś był sam, to z tego wynika, że nie mógł wcześniej (przed stworzeniem) doświadczać żadnej innej formy miłości poza miłością własną, egocentryczną. Na pewno miłość agape byłaby wtedy obca Jego naturze. Koncepcja jednoosobowego Boga jest niespójna i jeśli Bóg jest jednoosobowy, to nie ma w nim miejsca na miłość agape.”
Mamy tu do czynienia z pierwszym bardzo istotnym błędem – błędem w definicji. Otóż przede wszystkim miłość agape to nie tylko relacyjna miłość w stosunku do innej osoby. W rzeczy samej, w Biblii możemy przeczytać o miłości agape do:
„światłości” – rozumianej jako wszystko co jest związane z boską prawdą oraz jej zasadami (J 3:19)
„życia” – czyli istnienie nowego człowieka, będącego darem od niebiańskiego Ojca (1P 3:10, UBG)
„prawdy” (2Tes 2:10 UBG) – boskiej ewangelii dającej życie
„sprawiedliwości” (Hbr 1:9)
Już choćby z tych fragmentów można wywnioskować, że miłość agape to również ocena i przylgnięcie sercem do boskich zasad, którymi On się kieruje. Ta miłość dotyczy zarówno nas jak i również samego Boga, bo trudno byłoby przypuszczać, iż nie miłuje On swych własnych zasad oraz swej prawdy.
Drugim błędem w zaproponowanej przez Jarosława Zabiełłę definicji jest twierdzenie, iż miłość agape wiąże się z naszym pragnieniem większego dobra drugiej osoby, w stosunku do naszego własnego. Jest to oczywista nieprawda. Świadczy o tym poniższy werset:
Łk 10:27 (BT V)
27. On rzekł: Będziesz miłował (agapeseis) Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego.
Pan Jezus nauczał, iż miłość agape (przynajmniej w tym przypadku) jest równoznaczna z miłowaniem bliźniego nie tyle bardziej niż siebie samego, ile tak jak siebie samego. Wystarczy więc, że pragnienie dobra drugiego człowieka będzie w naszych sercach takie samo jak pragnienie naszego własnego dobra, a będziemy mieli do czynienia z miłością agape.
Zacytowany wyżej tekst z ewangelii Łukasza obala również trzeci błąd w definicji Jarosława Zabiełły, twierdzącego, iż miłość agape może dotyczyć tylko relacji pomiędzy dwiema osobami Ewidentnie widać, że nie jest to prawdą, ponieważ słowa Pana Jezusa nauczają o tym, iż mamy miłować swego bliźniego tym rodzajem miłości, co siebie samych. Tak więc istnieje miłość skierowana na nas samych i w przeciwieństwie do tego, co autor rzeczonego opracowania sugeruje, jest to miłość agape właśnie.
Odrzucając więc definicję zaproponowaną przez Jarosława Zabiełłę, która doporowadziła go do fałszywych wniosków, trzeba się jednak zastanowić, jak w takim razie można by zdefiniować miłość agape? William Barclay określa ją następująco:
„Inaczej mówiąc, miłość chrześcijańska (agape) jest nieprzezwyciężoną życzliwością i nie dającą się pokonać dobrą wolą.”5
Wydaje się to dość trafne. Jednak chcąc wyrazić się nieco precyzyjniej, można by pokusić się o następującą definicję bazującą na przytoczonych wcześniej fragmentach biblijnych: miłość agape jest oceną i upodobaniem dobrych, boskich zasad i praw, oraz dobrą wolą (bądź: pragnieniem dobra) skierowaną na inne osoby lub na osobę własną. Pierwsza część dotyczy więc pojęć abstrakcyjnych, druga zaś konkretnych, osobowych. Bóg więc miłość agape zarówno w tym pierwszym znaczeniu jak i drugim, miłując zarówno swoje własne prawa i zasady, jak również samego siebie oraz stworzone istoty – te, które pozostają z nim w harmonii miłością pełną sympatii, te zaś, które są upadłymi grzesznikami miłością pełną litości i współczucia. Oczywistym staje się zatem to, że przy takim ujęciu tematu można powiedzieć o Bogu, że nawet przed zrodzeniem swego Syna oraz przed stworzeniem wszechświata posiadał On miłość agape, co z kolei sprawia, iż teza Jarosława Zabiełły staje się bezpodstawna. Bóg bowiem cały czas posiadał i posiada w sobie miłość agape, która pierwotnie skierowana była na niego samego oraz na zasady, którymi się kieruje, potem rozszerzyła się na Syna oraz stworzony wszechświat.
Bóg może mieć jako atrybut pewien przymiot, który istnieje w nim samym, jednak uaktywnia się w kierunku drugiej osoby dopiero wtedy, gdy zachodzi sytuacja determinująca owo uaktywnienie. Innymi słowy, posiadanie jakiegoś atrybutu nie warunkuje jego wiecznej aktywności, czego przykładem może być z jednej strony nienawiść, z drugiej zaś miłosierdzie. Nie ulega wątpliwości, iż Bóg nienawidzi grzechu, a w pewnych przypadkach nawet grzesznika, gdy zło zrośnie się nieodwracalnie z jego osobą.6 Czy oznacza to jednak, że przed stworzeniem musiał istnieć ktoś kogo Bóg nienawidził? Oczywiście nie! Jednakże posługując się logiką argumentacji autora artykułu, takie coś musiałoby mieć miejsce. Nienawiść do grzechu i do czynienia zła istniała w Bogu od zawsze jako zasada Jego charakteru, bo grzech jest czymś, co jest sprzeczne całkowicie z Jego naturą. Jednakże „uaktywniła się” dopiero wtedy, gdy grzech wszedł na świat. Bóg nie „potrzebował” mieć wcześniej kogoś, kogo by nienawidził. Analogia do miłości jest tutaj oczywista.
Podobnie ma się sprawa ze wspomnianym wcześniej miłosierdziem. Gdybyśmy zastosowali tę samą metodę wnioskowania, którą zastosował Jarosław Zabiełło, musielibyśmy dojść do konkluzji, że skoro Bóg jest miłosierny „od zawsze” i jest przy tym wieloosobowy, to co najmniej jedna osoba Boga wymagała miłosierdzia! Jest to jednak oczywiście wnioskowanie błędne z przyczyn podanych już wcześniej. Bóg mógł posiadać w sobie cechę miłosierdzia, która „uaktywniła się” dopiero wtedy, gdy ktoś (grzeszny człowiek) miłosierdzia potrzebował. Jednak nie musiał od wieków istnieć ktoś, kto miłosierdzia potrzebował. Twierdzenie, że Bóg nie mógłby być miłością, gdyby od wieczności nie było nikogo, na kogo mógłby kierować swą miłość, jest tak samo prawdziwe jak to, że Bóg nie mógłby być miłosierny, gdyby od wieczności nie było kogoś, wobec kogo to miłosierdzie okazywał.
Widać więc wyraźnie, iż stawiana teza o filozoficznej konieczności istnienia wielu osób w Bogu bazująca na znaczeniu słowa agape, nie ma oparcia w tekstach biblijnych, a i samo wnioskowanie pozostawia sporo do życzenia. Przykłady, które podałem, moim zdaniem jednoznacznie dowodzą tego, iż Bóg posiada sam w sobie pewne atrybuty, które niekonieczne muszą być zawsze „aktywne”, w znaczeniu skierowania na inny, osobowy obiekt. Nie czyni Go to przez to Bogiem „teoretycznym” lub nieszczęśliwym. Wygląda na to, że Bóg jako istota absolutnie doskonała, mógłby być szczęśliwy nawet wówczas, gdy nigdy nie pojawiłaby się „obok” niego żadna inna istota. To, że się takowe wyłoniły, to tylko i wyłącznie objaw Jego łaski.
Przypisy
1 E. Piotrowski, Traktat o Trójcy Świętej, [w:] E. Adamiak, A. Czaja, J. Majewski (red.), Dogmatyka, T. 4, str. 171, 172.
2 Do nich należy między innymi znany chrześcijański filozof Richard Swinburne.
3 Synod w Toledo, o którym będzie jeszcze mowa w dalszej części, konsekwentnie przyznaje w związku z tym, że zrodzenie Syna nigdy nie miało początku ani nie będzie miało końca. Innymi słowy, proces zradzania trwa „teraz”, od wieczności po wieczność.
4 O tym, że u Boga istnieje czas, choć inny od naszego, świadczy choćby 2P 3:8.
5 W. Barclay, Ważniejsze słowa Nowego Testamentu, str. 11.
6 Zob. Ps 11:5 (UBG), w którym opisani są ludzie „kochający” bezprawie.